Ian Mortimer
Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii
Dawno, dawno temu, czyli tak w pierwszej ćwiartce XIV wieku Izabela, córka króla Francji Filipa IV Pięknego (tego, co to krwawo rozprawił się z templariuszami), wydana za mąż za angielskiego króla Edwarda II, zdeklarowanego geja, któremu mimo to zdołała urodzić syna (wg fantastycznie niestrawnego i fantastycznie nieścisłego historycznie dzieła filmowego Mela Gibsona „Braveheart” prawdziwym ojcem tegoż młodego księcia Edwarda był sam Gibson, choć w roli Williama Wallace’a), wzięła sobie na kochanka jednego z przeciwników męża, niejakiego Rogera Mortimera pierwszego hrabiego March, człowieka w sile wieku, żonatego i dzieciatego. Razem zdetronizowali Edwarda II i pozbyli się jego kochanka, Hugh Despensera. Następnie cała władza przeszła w ręce Rogera Mortimera, który został regentem niepełnoletniego księcia Edwarda. Żeby umocnić swoją pozycję, Mortimer zorganizował śmierć Edwarda II – uporczywa plotka głosi, że narzędziem mordu był rozgrzany do czerwoności pogrzebacz, wetknięty w odbyt nieszczęsnego króla, raz żeby nie powstały widoczne ślady zbrodni, a dwa, bo był on zdeklarowanym sodomitą. Wkrótce potem książę Edward uznał, że ma dość regenta, zorganizował przewrót, swoją matkę zamknął w klasztorze, a Mortimera kazał stracić jako zdrajcę. Następnie koronował się jako Edward III, rozpoczął wojnę stuletnią z Francją, rozniósł w pył wojska francuskie pod Crecy i zdobył dla Anglii Calais (była to jego najtrwalsza zdobycz, straciła je bowiem dopiero Maria Tudor w drugiej połowie XVI wieku).
Potomkiem w prostej linii owego Rogera Mortimera, zwanego arcyzdrajcą, jest Ian Mortimer, autor książki "Jak przetrwać w średniowiecznej Anglii".
Jak sam powiedział w wywiadzie, przy takim pochodzeniu po prostu nie mógł nie zostać historykiem, ponieważ to, czego jego szkolni koledzy uczyli się mozolnie na lekcjach historii, on znał doskonale z opowieści rodzinnych swojej babci. A historykiem, a przynajmniej pisarzem, został bardzo dobrym. Napisał oczywiście biografię swojego wiarołomnego przodka (która stoi nieprzeczytana na półce i łypie na mnie złym okiem) oraz króla Edwarda III, a ponadto dość średnią, choć oryginalną w formie, historię bitwy pod Azincourt oraz absolutnie genialną moim zdaniem biografię Henryka IV Lancastera, takiego zapomnianego angielskiego króla, któremu wprawdzie Szekspir poświęcił aż dwie sztuki, ale i tak wszyscy pamiętają tylko młodego księcia Hala, no i może jeszcze Harry’ego Hotspura. Ponadto Ian Mortimer jest autorem kilku powieści historycznych (wydanych pod pseudonimem) oraz uroczej serii „Time Traveller’s Guides”, z której znam trzy: o średniowieczu, o Anglii epoki elżbietańskiej oraz o czasach restauracji. Wyszedł jeszcze tom o czasach regencji, ale nie udało mi się go jeszcze zdobyć.
Z całego tego arcyciekawego dorobku, na polskim rynku obecna jest tylko jedna książka, „Jak przerwać w średniowiecznej Anglii”. Jest ona dokładnie tym, co głosi jej angielski tytuł – formą historycznego przewodnika turystycznego, pomagającego niezorientowanemu przybyszowi w takich sprawach jak: co i gdzie zjeść, jak się umyć, gdzie zanocować i jak trafić z Londynu do Yorku w sytuacji, kiedy ani mapy ani drogowskazy nie istnieją. Wprawdzie nie zachowuje dzisiejszej formy przewodnikowej, ale wszystkie potrzebne informacje są w niej tak czy inaczej zawarte. W dodatku autor ma duże poczucie humoru i lekkie pióro, a jak sam wyjaśnił w wywiadzie, napisał tę książkę, kiedy się zorientował, że jego koledzy mediewiści guzik w sumie wiedzą o życiu w tej epoce. Znają oczywiście wszystkie niuanse polityki i filozofii, są świetnie obeznani z sytuacją prawną chłopów i mieszczaństwa, nieobce są im spory teologiczne i walka o inwestyturę, znają się na łucznictwie, narzędziach rolniczych i etykiecie dworskiej, ale zapytani, jak wyglądało przeciętne średniowieczne miasteczko na ogół powiedzą, że miało rynek, kościół, ratusz i…. eee… no warsztaty miało, no i…. eee… mieszczanie gdzieś mieszkali, i… Otóż tę właśnie dziurę chciał zapełnić swoim niefrasobliwym i popularyzatorskim dziełkiem. Ponadto ma własny, nieco może dziwny przedmiot zainteresowania, a mianowicie kwestię higieny – we wszystkich jego książkach z serii Time Traveller’s Guide znajdują się rozdziały poświęcone temu jak się ludzie myli, jak załatwiali potrzeby fizjologiczne i jak sprzątali. Zwrócił tym samym moją uwagę na fakt, że standard czystości nie jest wartością stałą, tylko zmienną w czasie. Nie można po prostu powiedzieć, że wieki średnie były brudne – one były brudne z naszego punktu widzenia, ponieważ mieszkamy w skanalizowanych domach, mamy ciepłą wodę na życzenie i nieskończoną liczbę detergentów, którymi możemy dowolnie zatruwać środowisko naturalne, aby utrzymać swój standard czystości. W momencie kiedy samemu trzeba przynieść wodę ze studni i zagrzać ją na piecu, a następnie posprzątać dom za pomocą zużytego gałgana i miotły z patyków, standard czystości bardzo się zmienia i przeciętna średniowieczna gospodyni domowa byłaby bardzo oburzona, gdyby ktoś jej powiedział, że ma w domu brudno. Ona miała czysto, ale czysto według standardów jej epoki. W innej książce z tej serii pisze Mortimer o dziwacznej fobii, jaka rozwinęła się w XVI/XVII wieku – w pewnym momencie, a proszę pamiętać, że były to czasy braku kanalizacji, zanieczyszczonej wody w publicznych studniach i szalejących po Europie chorób zakaźnych, ludzie wbili sobie do głowy, że woda jest trucizną. Nie wolno jej pić i nie wolno się w niej kąpać, ponieważ grozi to natychmiastową śmiercią w męczarniach. Nie oznacza to jednak, jak tłumaczy Mortimer, że ludzie przestali się myć. Oni po prostu przestali się myć wodą. I tak jak ludy pustynne myją się piaskiem, tak ludzie baroku myli się czystym płótnem. Proste, prawda?
Bardzo polecam tę książkę, a wszystkim tym, którzy czytają po angielsku, również wszystkie inne książki tego autora. Każda z nich jest dobra na swój własny sposób.
Na koniec ostrzeżenie. Książkę „Jak przerwać w średniowiecznej Anglii” czytałam jedynie w oryginale, nie znam jej polskiego tłumaczenia. Została wydana przez wydawnictwo Astra, do którego mam bardzo ambiwalentny stosunek: wydają rzeczy wartościowe (np. świetną biografię Anny Boleyn, gdzie dzień po dniu zrekonstruowany został spisek, który doprowadził do jej upadku, co spowodowało prawdziwą rewolucję w poglądach historyków – rzadko zdarza się tak spektakularne odkrycie w tak znanej historii), ale wydają też koszmarne badziewia, a w dodatku, choć szatę graficzną mają bez zarzutu, poziom redakcji jest… hmmm…. powiedzmy, że pozostawia wiele do życzenia. Może się zresztą poprawili, nie wiem. Mam wielką nadzieję, że nie udało im się zarżnąć lekkości i humoru Iana Mortimera. A jeśli się udało, to z góry za to przepraszam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz