poniedziałek, 22 lutego 2021


Robert Frost

Oksfordzka historia unii polsko-litewskiej

tom 1 lata 1386-1569


Książka o Polsce napisana przez cudzoziemca to zawsze ogromna gratka dla naszych wydawnictw, choć od takich publikacji, zamiast doceniać ich odmienny punkt widzenia, nie wiedzieć czemu oczekuje się poprawności politycznej – jeśli o jakimś fakcie nie wyrażają się zgodnie z naszą „linią patriotyczną”, są ostro krytykowane albo zaopatrywane w obszerny wstęp i/lub przypisy, korygujące nieprawomyślne opinie autorów.

Książka Roberta Frosta na szczęście uniknęła takiego losu, być może dzięki przymiotnikowi „oksfordzka” w tytule, sugerującemu poważne studium. Albo może ze względu na swój hermetyczny charakter, nie jest to bowiem dzieło popularyzatorskie czy fabularyzowane, w rodzaju twórczości Alison Weir, czy rozlicznych książek o Tudorach, tylko rzetelny wykład historyczny, kompetentny, dobrze udokumentowany, miejscami uciekający w polemikę. Zważywszy zaś, że jest to 740 stron drobnym drukiem bez obrazków i smakowitych opisów wojen, mordów i zdrad małżeńskich, siłą rzeczy krąg jego odbiorców jest, jak mniemam, dość ograniczony.

Poza tym, wbrew tytułowi, nie jest to książka o Polsce. Każdy historyk, niezależnie od arkanów swej sztuki i tego, co głosi oficjalnie, ma własne preferencje: tego króla nie lubi, tamtego podziwia, interesują go chłopi, a mieszczaństwo drażni, kościół jest dla niego siłą napędową rozwoju, albo skostniałą organizacją sypiącą piach w koła tegoż rozwoju. A Robert Frost woli Litwę i chwała mu za to, bo dzięki temu jego książka jest wyjątkowo ciekawa.

Może zresztą nie tyle woli, po prostu uważa, że z dwóch partnerów unii Litwini byli bardziej interesujący. Polskie stanowisko w tej sprawie było jasne i konsekwentne od samego początku: w zamian za rękę królowej Jadwigi (Frost uważa, wbrew większości polskich historyków, że nie została koronowana na króla Polski, tylko na królową rządzącą, analogicznie jak Maria Tudor i Elżbieta I) i możliwość rządów u jej boków, Jagiełło miał inkorporować Litwę do Polski, koniec i kropka. Do momentu sformułowania postulatu bezwzględnej inkorporacji Litwy Frost z zainteresowaniem śledzi poczynania polskich panów, potem jednak, ponieważ nic się w ich postawie nie zmieniało, skupia się na drugim z partnerów.

A zatem książka poświęcona jest rozwojowi państwowości Litwy oraz historii jej dynastii, Jagiellonów, a także rozmaitym sposobom, w jaki Litwini usiłowali wykręcić się z postanowień unii krewskiej, przy czym wykręcali się naprawdę kreatywnie, np. twierdząc, że owszem, potwierdzili warunki spisane w Horodle, ale ich nie czytali. Potwierdzili, bo książę kazał, a teraz książę nie żyje, to może poczytają i potwierdzą, ale niekoniecznie.

Świetne są opowieści Frosta o dynastii Jagiellonów, która nigdy nie miała w Polsce dobrej prasy. Nie znosił ich Długosz, chociaż dla nich pracował, nie znosił ich również Jasienica i we dwóch stworzyli poczet niepatriotycznych królów, co to nie o Polskę dbali, a o Litwę albo o siebie samych, co to zaprzepaścili Grunwald i okazję do przejęcia Prus Książęcych w zamian za durny hołd, a ich ostatni przedstawiciel wziął i samolubnie umarł, zamiast przyszłość ojczyzny przygotować.

Ja akurat Jagiellonów lubię – to był jedyny okres w naszej historii, kiedy naprawdę coś znaczyliśmy i byliśmy prawdziwym mocarstwem – nie znoszę natomiast Wazów. Stąd opowieść snuta przez Frosta, szczególnie o prostaku i poganinie Jagielle, który zdołał się utrzymać na wyrafinowanym polskim tronie nawet po śmierci żony, a także o jego niełatwych stosunkach ze stryjecznym bratem Witoldem, sprawiła mi ogromną przyjemność. Współpraca tych dwóch, wbrew wszystkim dzielącym ich różnicom, to prawdziwy majstersztyk polityczny, uczyć się od nich moglibyśmy i dzisiaj. Pewien niedosyt pozostawiła mi tylko część poświęcona Kazimierzowi Jagiellończykowi – tu autor skupił się głównie na jego czasach litewskich i odmowie przyjęcia polskiej korony (wyobraźcie sobie tylko: książę, co to nawet nie wiadomo, czy aby na pewno syn zmarłego króla, woli siedzieć na Litwie, zamiast wozić się z panami krakowskimi), a nie na rozwoju dynastii per se, ale trudno mieć tu do Frosta pretensje, zważywszy temat książki. Jestem mu natomiast ogromnie wdzięczna za to, że rozdział zatytułowany groźnie „Szlachta” nie odnosi się do polskiej demokracji szlacheckiej i kolejnych przywilejów (choć gdzie indziej dużo miejsca poświęca Nieszawie i dochodzi do bardzo oryginalnych wniosków), tylko do formowania się klasy możnowładczej na Litwie i jest naprawdę bardzo ciekawy.

Finał książki, unia lubelska i to jak do niej doszło, czyta się niemal jak kryminał. Radziwiłł Rudy, który jednoosobowo broni przed polskim sejmem i przed królem praw Litwy do autonomii wewnętrznej na długo zapada w pamięć. Nie mamy też na ogół świadomości, jak Polacy Litwinów do tej unii wreszcie przymusili. Otóż dokonaliśmy, przy znacznym współudziale króla (Frost, jak właściwie wszyscy, nie lubi Zygmunta Augusta) praktycznie rozbioru ziem litewskich (Litwa składała się wówczas ze Żmudzi, Litwy właściwej, czyli województw wileńskiego i trockiego oraz z wielokrotnie większych obszarów ruskich „ziem przyłączonych”), odrywając od niej Wołyń, Podole i Podlasie. Tak okrojona Litwa nie miała szans przetrwać samodzielnie pomiędzy agresywnym Iwanem Groźnym i równie agresywnymi Hohenzollernami w Prusiech, nie miała więc właściwie żadnego wyboru. A my się teraz dziwimy, że Litwini nas nie lubią…

Na koniec kilka słów o samej książce, ponieważ ogromnie wyróżnia się na plus wśród innych wydawnictw historycznych, Została wydana przez Rebis w twardej oprawie z obwolutą, doskonale przetłumaczona przez Tomasza Fiedorka i niezwykle starannie zredagowana i skorygowana, co jest prawdziwym ewenementem na polskim rynku wydawniczym (wiele całkiem ciekawych pozycji porzuciłam po kilku rozdziałach z powodów redakcyjnych – masowych literówek, bezsensownych zdań urwanych w połowie, błędów gramatycznych i stylu, od którego zęby mogą rozboleć; jeśli większość zdań trzeba przeczytać trzy razy, żeby zrozumieć, o co w nich chodzi, redaktor powinien znaleźć sobie inne zajęcie, natomiast kiedy czytamy, że „król i papież oboje byli tego samego zdania”, to chyba powinien się zapaść pod ziemię). Na tych 740 stronach drobnym drukiem trafiłam na jedno niegramatyczne zdanie i dwa ewidentne błędy korekty: raz Zygmunt August został Stanisławem Augustem, a dwa razy Barbara Radziwiłłówna córką Radziwiłła Rudego zamiast jego siostrą.

Bardzo polecam tę książkę. Wymaga sporego wysiłku intelektualnego, ale jak już się przebrnie przez unię w Krewie czyta się świetnie i jest warta każdej spędzonej nad nią minuty. Już się nie mogę doczekać drugiego tomu!




 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz